poniedziałek, 29 września 2014

(16) Niedziela dla włosów: Kallos, Venita


     Cześć Dziewczyny! :)


      Wczorajszy rytuał pielęgnacji włosów zaczęłam od naolejowania włosów na kilka godzin olejem sezamowym (po kilkunastu użyciach stwierdzam, że to olej, który moje włosy pokochały najbardziej ze wszystkich dotychczas przetestowanych). Następnie umyłam włosy metodą OMO owocowym szamponem Familijnym i odżywką Balea mango i aloes. Następnie na pół godziny nałożyłam mieszankę dwóch łyżek keratynowego Kallosa i łyżeczki Nivea Long Repair oraz pianki Venita w kolorze 33. Wszystko zawinęłam w reklamówkę, podgrzałam, spłukałam i umyłam je na koniec odżywką Balea. W skalp wtarłam wodę brzozową, a końce zabezpieczyłam jedwabiem Green Pharmacy.

Efekt:


Włosy są lśniące, a przede wszystkim niesamowicie sypkie, puszyste i nieco sztywniejsze. Wydaje mi się, że jest to zasługa Kallosa. Jeżeli tak samo będzie działał solo, to czuję, że bardzo się polubimy. :) Zdjęcie robiłam rano w biegu i nie miałam czasu na uchwycenie ich z tyłu.

A jak Wasza niedzielna pielęgnacja?

czwartek, 25 września 2014

Podkład Rimmel Lasting Finish 25HR (with comfort serum)


     Cześć Dziewczyny! :)

     Wobec podkładów jestem bardzo wymagająca i zazwyczaj z rezerwą podchodzę do kupowania nowości. Tym bardziej cieszy mnie fakt, iż udało mi się na Wizażu zakwalifikować do akcji testowania Rimmel Lasting Finish w nowej wersji - na drogeryjnej półce nawet bym na niego nie spojrzała, gdyż jako właścicielka cery mieszanej zwracam uwagę przede wszystkim na podkłady matujące - a to byłby całkiem spory błąd.


     Od producenta: 

pełne krycie
wzbogacony o "comfort serum"
uczucie nawilżonej skóry
nieskazitelna cera
trwały komfort, aż do 25h


      Aplikacja podkładu jest naprawdę przyjemna. Najczęściej robię to za pomocą zmoczonej gąbeczki lub mokrego pędzla typu flat top. Z nakładaniem trzeba się spieszyć - fluid szybko zastyga na twarzy (efekt podobny jak w przypadku True Match od L'Oreal'a). Bardzo zaskoczyło mnie jego wykończenie, określiłabym je jako półmatowe, bez efektu maski, a jednocześnie czuję, że moja cera jest nawilżona. Nie potrzebuję już dodatkowego wspomagacza w postaci kremu pod makijaż. Krycie określam jako średnie w kierunku mocnego, jak dla mnie wystarczające, do dopełnienia potrzebuję już tylko niewielkiej ilości korektora. 

lewo - saute // prawo - z 1 warstwą podkładu

Mój kolor to 100 Ivory i myślę, że dobrze komponuje się nawet z bladolicymi twarzami. :)

     Od podkładów nie wymagam dwudziestu pięciu godzin trwałości - ktoś funkcjonuje tyle na nogach (pomijając imprezy)? Najdłużej nosiłam go na twarzy 16h będąc w pracy. Po ośmiu godzinach podkład wymaga poprawki, ale moim zdaniem to świetny wynik przy mojej mieszanej cerze. Fluid nie warzy się na twarzy (tak jak Rimmel Stay Matte), nie spływa z niej, buzia zaczyna się po prostu nieładnie świecić. To co bardzo ważne - Lasting Finish nie utlenia się i nie ciemnieje w ciągu dnia. W ogólnej ocenie podkład wypada bardzo dobrze, chyba zacznę interesować się produktami innymi niż matujące. Myślę też, że właścicielki skóry normalnej i suchej będą mogły cieszyć się wspomnianymi 25 godzinami makijażu. :)

Cena to ok. 39zł/30ml w drogeriach.

Znacie ten produkt? A może używałyście jego starej wersji?

sobota, 20 września 2014

Intensywne zapuszczanie włosów: efekty po miesiącu


     Cześć Dziewczyny! :)

     Minął niemalże miesiąc, od kiedy zdecydowałam się wziąć udział w akcji zorganizowanej przez Eternity :), czas więc na małe podsumowanie osiągniętych efektów. Jeżeli jesteście ciekawe, czego używałam i jaki przyrost udało mi się osiągnąć - zapraszam do lektury. 
     Walkę o centymetry rozpoczęłam 21.08 i wtedy długość moich włosów wynosiła 36cm (pasemko kontrolne, mierzone na mokro). 

1. Wcierki (po każdym myciu, czyli co dwa dni)
10.08-11.09 Joanna, Rzepa, kuracja wzmacniająca
13.09- x Woda brzozowa

Aktualna zawartość buteleczki po Rzepie to woda brzozowa, stąd inny kolor płynu.


2.Maski odżywiające skalp (przy każdym myciu)
24.08-30.08 Mieszanka Kallos Latte + drożdże + olejek łopianowy Green Pharmacy z papryką
(na skalp, przed myciem na minimalnie pół godziny)
2.09- x Pharmaceris, Odżywka stymulująca wzrost włosów 
(na skalp, po myciu, na minimalnie pół godziny)



     Jak widać, pielęgnacja jest dość intensywna. Postawiłam przede wszystkim na zewnętrzne odżywianie skalpu, bo z doświadczenia wiem, że to najszybciej pobudza moje włosy do wzrostu. Najbardziej z wymienionych produktów polubiłam maskę Pharmaceris (za piękny, męski zapach, niezły skład - przyczepiam się tylko do tego, że przyspiesza przetłuszczanie się włosów) oraz wodę brzozową (również za to, że umila mi pielęgnacje swoim cudownym zapachem). Czas na trochę liczb: włosy zmierzyłam wczoraj (19.09) po myciu, na mokro i pasemko kontrolne liczy sobie teraz aż 38,3cm (czyli przybyło mi aż 2,3cm). Jak dla mnie to świetny wynik (udało mi się uzyskać dodatkowy centymetr, standardowy przyrost na miesiąc to około 1-1,2cm), i być może uda zrealizować mi się moje ciche marzenie, że do końca akcji (20.12.14) osiągnę długość 45cm


Plany na kolejny miesiąc:
  • postaram się mieszać maskę Pharmaceris z drożdżami i kłaść ją przed myciem (na tyle, na ile pozwoli mi na to czas wolny od pracy i uczelni);
  • kurację wodą brzozową chcę kontynuować jak najdłużej (może to dziwne, ale w Łodzi trudno mi ją znaleźć :D);
  • kilka dni temu wróciłam do olejowania przed myciem olejem sezamowym (jestem nim zachwycona, u mnie efekty są widoczne od razu i pobił ulubiony do tej pory olej z czarnuszki);
  • postaram się po każdym myciu stosować płukankę z octu jabłkowego i w granicach możliwości z siemienia lnianego.



Jakie są Wasze niezawodne sposoby na przyspieszenie porostu?
Może znacie jakiś z wyżej wymienionych produktów?

poniedziałek, 15 września 2014

(15) Niedziela dla włosów: W końcu rozpieszczam włosy! :)


     Cześć Dziewczyny! :)

     Dawno nie gościła tutaj Niedziela dla włosów - trochę straciłam zapał do pielęgnacji i pasję do włosów, a odżywianie ograniczało się jedynie do szamponu, odżywki silikonowej i dokarmiania skalpu (przynajmniej tego sobie nie odpuściłam). Odzyskałam jednak siły do walki, a weekendowa pielęgnacja była podwójna i zaczęła się już w sobotę rano. Na umyte włosy Biovaxem nałożyłam maskę Pharmaceris na skalp, Nivea Long Repair na długość, zrobiłam sobie płukankę z octu jabłkowego, następnie na pasmach wylądowała pianka nawilżająca Pantene b/s i jedwab. Efekt był całkiem zadowalający, bardzo zależało mi na nienagannym wyglądzie przed spotkaniem i włosy nieźle się spisały. Przede wszystkim jestem zaskoczona działaniem płukanki z octu - ostatni raz używałam jej jako rudowłosa (miksturę zachwalała fryzjerka), ale wtedy miałam wrażenie, że zamiast zamykać łuski, tylko bardziej je otwiera - teraz wiem, że była to wina degażowania włosów brzytwą, które po każdym myciu przypominały jeden wielki puch. Teraz faktycznie widzę, że włosy po takiej płukance są mega wygładzone. Ze złych obserwacji zauważyłam, że Long Repair przestała pasować moim włosom... Poza tym Pharmaceris przyspieszająca porost bardzo przyspiesza też przetłuszczanie (włosy wytrzymują max. 1,5 dnia) czym jestem niemile zaskoczona, bo nie mam problemów z nadmiernym obciążaniem włosów i skalpu przez maski, nawet tych o bogatym składzie. Z tego powodu przechodzę do właściwej Niedzieli dla włosów, która odbyła się wczoraj. :)




Na godzinę naolejowałam włosy olejem sezamowym (dzięki Ci Lidlu za tydzień azjatycki!). Następnie umyłam skalp szamponem Farmony ze skrzypem polnym. Zainspirowana ostatnim wpisem Anwen z serii NDW na długość nałożyłam mieszankę 2 łyżeczek Kallosa Latte (który o dziwo zaczął świetnie działać na moje włosy solo, jeszcze miesiąc temu był dla nich zbyt ubogi w składniki odżywcze) oraz 1 łyżeczki mleczka kokosowego (dzięki Lidlowi, po raz drugi). 
Zmyłam po pół godzinie, w skalp wmasowałam wodę brzozową (Joanna już się skończyła, więc czas na nową wcierkę), na końcówki poszła odrobina jedwabiu GP i zaczęło się suszenie. 

Efekt:


Włosy były bardzo miękkie, nieco się spuszyły (wina mleka kokosowego, chociaż z olejem kokosowym bardzo się lubimy), jednak po paru godzinach puch minął, a widoczne jest dociążenie.
Bardzo spodobał mi się ten efekt lekkości i na pewno jeszcze nie raz wykorzystam mleczko w masce do włosów. Niestety w nocy byłam tak zmęczona, że wyleżałam się na moich końcówkach, przez co wyglądają, jak wyglądają... 

Postanowiłam znów wrócić do regularnego olejowania i do przyłożenia się do bogatej pielęgnacji. Ostatnio wymagałam od włosów zbyt dużo, nie dając im praktycznie nic od siebie, poza sklepową odżywką.

Znalezione w sieci... Kto jeszcze chce podziękować swoim włosom? :)

     P.S.: Niestety, przez przykrych ludzi, niemających własnego życia jestem zmuszona włączyć moderację komentarzy... Nie mam tu bynajmniej na myśli komentarzy zawierających krytykę. Mam nadzieję, że nie będzie to Wam, Czytelniczkom przeszkadzało, choć nie ukrywam, komplikuje mi to trochę obraz tego, jak chciałabym, aby wyglądał blog.

czwartek, 11 września 2014

Słodycze na diecie (cz. II): brownie & lody


     Cześć Dziewczyny! :)

     Przygody ze słodyczami na diecie - odcinek numer 2. Obecnie jestem już wyleczona z mojego słodyczoholizmu i do słodkości absolutnie mnie nie ciągnie, powiem więcej - czekolada mi nie smakuje. Z tego powodu, kiedy już decyduję się na posiłek a'la deser to staram się, by był jak najbardziej pełnowartościowy i zdrowy. Wizyta w moim ulubionym sklepiku z ekologiczną żywnością zainspirowała mnie do zrobienia brownie w lekkiej wersji.


Brownie z kaszy jaglanej

1/2 szklanki kaszy jaglanej
1 szklanka wody
szczypta soli
3 jajka
50ml oleju rzepakowego 
1/4 szklanki mleka 3,2%
3 łyżki miodu
1/2 szklanki kakao 
1 łyżeczka koncentratu mąki bezglutenowej (lub proszku do pieczenia)

50g skórki pomarańczowej 
1/4 szklanki orzechów pekan
1/4 szklanki pistacji


Kaszę kilkakrotnie płuczemy. Zalewamy szklanką wody i gotujemy na małym ogniu do miękkości (do wygotowania się wody). Czekamy aż ostygnie, następnie dokładnie blendujemy. 
Do miski wrzucamy: sól, jajka, olej, mleko, miód, kakao, mąkę (proszek do pieczenia) i dokładnie mieszamy (ja z lenistwa posłużyłam się blenderem). Do kakaowej "masy" dodajemy kaszę i znów dokładnie blendujemy do połączenia się składników. Wrzucamy skórkę pomarańczową, mieszamy łyżką. Ciasto wylewamy na blachę, a na wierzchu układamy orzechy (oczywiście można zastąpić je innymi niż te w moim przepisie). Wkładamy do rozgrzanego piekarnika (180°C) i pieczemy 45 minut (do suchego patyczka).


Jaglane brownie to typowo ciężkie i mokre ciacho - zupełnie jak amerykański oryginał. Jest bardzo aromatyczne, ja przy moim zakatarzonym nosie cały czas czuję niesamowity zapach czekolady. Wytrawne brownie (przez małą ilość miodu) idealnie może zastąpić drugie śniadanie lub podwieczorek. 


A jeżeli chcemy podać deser w pełnym znaczeniu tego słowa, polecam zaserwowanie brownie z najzdrowszymi i najszybszymi lodami pod słońcem.



                                                                                                                                        Podstawą lodów będzie zamrożony i dojrzały banan. Lody przyrządzamy bezpośrednio przed spożyciem, więc owoc powinien wylądować w zamrażarce co najmniej 2h przed podaniem. Obierzcie go jednak najpierw ze skórki - zdejmowanie jej z takiego zamrożonego nie należy do najłatwiejszych czynności, sprawdziłam to. :)


                                                                                                                                                                                Do miseczki wrzucamy garść ulubionych zamrożonych owoców. U mnie były to maliny.



                                                                          Dodajemy kawałki banana, dokładnie blendujemy... i gotowe!


Jeżeli macie ochotę na lody w wersji czekoladowej - nic prostszego. 
Zamrożony banan, łyżeczka kakao, łyżeczka miodu.

Pamiętajcie, że podstawą tych lodów jest banan i możemy dowolnie modyfikować i miksować smaki. To on jest odpowiedzialny za niepowtarzalną konsystencję deseru (jest bardziej kremowa, nie przypomina klasycznych sorbetów).

środa, 10 września 2014

Wibo, WOW Glamour Satin & Rimmel Lasting Finish 25Hr



     Cześć Dziewczyny! :)

     Uzupełniając kolekcję lakierów na jesień wyruszyłam wczoraj na poszukiwania idealnego granatu. W oko wpadł mi lakier Eveline o pięknym, kremowym wykończeniu i kolorze niemal idealnym, ale jako, że kobieta zmienną jest, to ostatecznie zdecydowałam się na limitowankę od Wibo - WOW Glamour Satin w kolorze nr 1. Dopiero w domu doczytałam, że to lakier strukturalny i w sumie nie wiedziałam, czego mam się spodziewać, dlatego czym prędzej zabrałam się za malowanie. Robiłam to w kiepskim oświetleniu, więc wybaczcie mi niedociągnięcia i brudne skórki. 


     Buteleczka w dobrze już znanym designie lakierów Extreme Nails, moim zdaniem klasyczna i bardzo elegancka. Bazą lakieru jest ciemny granat o jasno-granatowym połysku, który niestety nie jest dobrze widoczny na płytce paznokcia. Sama aplikacja przebiegła bezproblemowo, doznałam też lekkiego szoku, bo lakier jest najlepszym jednowarstwowcem jaki miałam okazję używać! Zero prześwitów, lakier nie smużył i nawet taka wielbicielka-co-najmniej-dwóch-warstw jak ja dała sobie spokój z kolejną warstwą. :) Lakier wysycha w ekspresowym tempie, minutka i już możemy cieszyć się idealnym manicurem. 


     Co do struktury - nie jest to chropowatość typowych lakierów piaskowych, ten egzemplarz po prostu idealnie imituje satynę, co sprawia, że efekt jest matowy. Jak dla mnie to świetna alternatywa dla znanych mi wykończeń, na pewno często będzie gościł na moich paznokciach. Ja popełniłam błąd i na koniec pokryłam lakier top coatem, co wygląda jakby na niewyschniętych paznokciach odbiła mi się pościel (a chciałam tylko sprawdzić, czy mogę uzyskać klasyczny połysk, jednak struktura ciągle jest wyraźna). 


     Lakieru używałam wczoraj, więc nie wiem jak będzie z trwałością, ale mam bardzo dobre przeczucia, bo po malowaniu wykonałam mnóstwo prac domowych, w tym także moczenie rąk w wodzie, a odprysków i innych ubytków nie ma. :) 

Cena za 8,5ml to 6,99zł, dostępne oczywiście w Rossmannie

    Również wczoraj niespodziankę zrobił mi przemiły Pan Kurier, który dostarczył podkład Rimmel'a do testowania (oczywiście nie spodziewałam się, że uda mi się załapać do akcji!). 
Jesteście ciekawe jak podkład będzie się spisywał? A może już go znacie i używacie? 
     

wtorek, 9 września 2014

Makijaż: Hello Autumn!


     Cześć Dziewczyny! :)

     Co prawda za oknem pięknej, złotej jesieni jeszcze widać, a pogoda płata figle w postaci ulew, jednak ja postanowiłam już przed sezonem rozpocząć walkę ze smętnym, depresyjnym nastrojem. Makijaż w najpiękniejszych, jesiennych barwach to jeden ze sprawdzonych sposobów na odgonienie od siebie podłego samopoczucia, wypróbowałam, polecam. :)

Inspiracja



 W wersji dla odważnych:
Rimmel, Moisture Renew, 380 Dark night Waterl-Oops!

 W wersji light:
Manhattan, Lip Lacquer, Miss Hotness

 W wersji klasycznej (moja ulubiona):
Avon, Extra Lasting, Enduring wine

 W makijażu udział wzięli:

Jak Wam się podoba? Lubicie jesienne kolory, czy wręcz odwrotnie?

czwartek, 4 września 2014

Palette Deluxe 575 (Intensywna czerwień / Flaming red)


     Cześć Dziewczyny! :)

     Jako, że ostatnio brakuje mi czasu na kolorowanie zdjęć moich włosów w Photoshopie ;) postanowiłam przetestować nową dla mnie farbę. Z produktami Palette lubię się średnio - Salon Colors swego czasu bardzo wysuszyła mi włosy. Ale jak to mówią: kto nie ryzykuje, ten nie pije szampana, dlatego postawiłam na serię Deluxe z olejkami, bo bardzo przypominała mi ulubioną Olię od Garniera.


Palette Deluxe:
Na początku powiem, że skład pozytywnie mnie zaskoczył. Zero śladu parafiny, olejki faktycznie są!

 Garnier Olia:
Tu dla porównania moja ulubienica - parafiny nie mam za złe ani trochę, bo moje włosy ją kochają. Uwielbiają również Olię. 

Aplikacja farby przebiegła bezproblemowo, jedno opakowanie spokojnie wystarczyło do pokrycia moich włosów (aplikację zawsze przeprowadzam na mokrych, ale nieumytych włosach).
Potem było już pod górkę... To najbardziej śmierdząca farba, jaką miałam okazję stosować. I nie chodzi to o chemiczny odór, ta mieszanka wydawała zapach stęchlizny... Ale cóż, pięć lat comiesięcznego farbowania nauczyło mnie, że farba nie musi pachnieć fiołkami, ma dawać piękny kolor. 
Zmyłam po 30 minutach, włosy umyłam Biovaxem, na skalp nałożyłam Pharmaceris przyspieszającą porost (swoją drogą, już zakochałam się w zapachu tej odżywki, jest taki... męski!), a na długości wylądowała maska dołączona do opakowania. Zmyłam po godzinie, wysuszyłam, zawinęłam w sprężynkę, po pół godzinie rozczesałam.
Farba nie przesuszyła włosów, nie zniszczyła ich.

Efekt:

Żeby nikt się nie czepiał, zdjęć nie tknęłam w programie graficznym (nie podkręciłam kontrastu), a zmiana rozmiaru, łączenie zdjęć i podpis się chyba nie liczą i nie przekłamują koloru?
Wszystkie zdjęcia robione w cieniu.


Zdecydowałam się na pokazanie różnicy w kolorze, bo zawsze, kiedy chcę wypróbować nową farbę szukam w Internecie trochę informacji na temat danego koloru, a nie zawsze je znajduję. Mam więc nadzieję, że jakaś Duszyczka trafi na wpis poszukując rezultatów po Palette Deluxe nr 575. :)

A Wam podoba się efekt?

wtorek, 2 września 2014

O pięknych ustach słów kilka... (Manhattan Lip Lacquer, Avon Ultra Colour Bold, Einstein)


     Cześć Dziewczyny! :)

     W ten pochmurny i ponury dzień przychodzę do Was z odrobiną koloru. Co prawda tylko na ustach, ale od czegoś trzeba zacząć. :) Jednak najpierw zapraszam Was na małe porównanie dwóch ulubionych balsamów do ust. 



Carmex był jedynym balsamem, który potrafił zdziałać coś z moimi ustami. Z natury moje usta są bardzo wymagające, potrzebują ciągłego nawilżania i codziennych peelingów, inaczej mogłabym zapomnieć o pomadce - suche skórki skutecznie uprzykrzałyby mi życie. Oczywiście regularne złuszczanie nie gwarantuje mi sukcesu, takie zadziorki pojawiają się nawet po dwóch godzinach od nałożenia produktu koloryzującego na usta, więc muszę być bardzo ostrożna w doborze kosmetyków.

Carmex:

Einstein:

Jak widzicie, oba balsamy są na bazie wazeliny. Na korzyść Einsteina przemawia masło kakaowe już na drugim miejscu w składzie oraz obecność pantenolu. Brak w nim lanoliny (naturalnego wosku uzyskiwanego z owiec), który zastąpiono jego syntetycznym odpowiednikiem (Bis-Diglyceryl Polyacyladipate-2). Ciekawą rzeczą jest też obecność lecytyny
Kwas salicylowy dodawany do Carmexu może tłumaczyć to, że raz obudziłam się ze spalonymi (bardzo spierzchniętymi i bolącymi) ustami po nałożeniu na noc grubej warstwy tego balsamu. 
Nie wiem, który skład wypada bardziej na plus, oceńcie to same. Ja będę obstawać przy Einsteinie, z kilku powodów. Mam wrażenie, że wnika wgłąb warg i lepiej je nawilża. Jego konsystencja jest bardziej "lejąca" niż w przypadku Carmexu, który w porówaniu jest tępy. Einstein zapewnia uczucie chłodu na dłużej. Co prawda Carmex mieści w słoiczku więcej produktu (7,5g, Einstein 3,16g), ale za to cena jego czerwonego kolegi w drogeriach internetowych nie przekracza 3zł, co i tak wychodzi na plus (Carmex - ok. 10zł).

A teraz czas na obiecaną odrobinę koloru: 

Rimmel, Moisture Renew, 150 Piccadilly Pink
Brudny róż, który idealnie sprawdza się na co dzień, będzie również dobrym tłem dla mocniejszego makijażu. Serii Moisture Renew nie będę już zachwalać, choć w pełni na to zasługuje. Ten kolor można dostać w internetowych drogeriach za mniej niż 10zł.

Avon, Ultra Colour, Bold lipstick, Bare Impact
Idealny nude z nutką ciepłego brązu. Seria bardzo udana, mocny pigment i nienaganna trwałość.

Avon, Ultra Colour, Bold lipstick, Hi-Def Plum
Zimna fuksja, nad którą mocno się zastanawiałam i do końca nie wiedziałam, jak będę się w niej czuć. Kolor okazał się strzałem w dziesiątkę! Zostaje jednym z moich ulubionych róży. 

Manhattan, Lip lacquer, 60P Miss Hotness
Ciepła, mleczna czekolada, w której o dziwo czuję się dobrze, choć od dawna nie przepadam za brązami.

Manhattan, Lip lacquer, 50G Reds Rock!
Brudny, pudrowy róż, który nieco przypomina mi Picadilly Pink Rimmela. Idealny na co dzień.

Manhattan, Lip lacquer, 30K Rich & Gorgeous
Nazwa trafiona w dziesiątkę, mając ten róż na ustach można poczuć się luksusowo i klasycznie, a zarazem nowocześnie i wspaniale (ja po nałożeniu od razu mam w głowie piosenkę Madonny Material Girl, nie wiedzieć czemu :)). Lakier upatrzyła sobie moja Mama, jednak kolor okazał się dla niej zbyt krzykliwy, więc chętnie go przygarnęłam. :)

Manhattan, Lip lacquer, 10C Berry Bloom
Coś dla wielbicielek klasyki i czerwieni na ustach - czyli dla mnie. Idealnie krwista czerwień zawsze się sprawdza. 

Lakiery Manhattanu są do kupienia w internetowych drogeriach za ok. 5zł.
Opakowanie i formuła identyczna jak w przypadku produktów Rimmel, które w drogeriach stacjonarnych kosztują ok. 25zł.

Co najbardziej przypadło Wam do gustu?